Balony, pistolety na kapiszony, korkowce, obwarzanki i święte obrazki — takie mgliste wspomnienie kołacze mi się w głowie i możliwe, że choć w części właśnie z niego wynika chęć pooglądania balonów. A mówiąc o balonach, nie mam na myśli niczego zdrożnego.
Ostatnio od kilku mądrych osób usłyszałem opinię, że jestem idealistą. Ludzie wygadują różne głupoty, ludzie często wygadują głupoty. A wtedy, jeśli nie chcemy być asocjalni, musimy uważać, nawet milcząc, aby mową ciała, czy wyrazem twarzy nie okazać pogardy, którą czujemy dla tej głupoty. Są jednak ludzie, nad których słowami nie należy przechodzić bezrefleksyjnie, bo to właśnie byłoby oczywistą głupotą. Z takim akurat przypadkiem mamy tu do czynienia.
Ludzie są bardzo nieumiarkowani i wszechstronni, jeśli chodzi o nadużywanie. Rozumiem to i zazwyczaj akceptuję. Jest jednak takie słowo, którego nadużywanie ostatnio mocno mnie mierzi. I nie mam na myśli „kurwy”, chodzi o zupełnie inne słowo, wydawałoby się, że zrozumiałe dla wszystkich. A jednak nie.
Mam przerwę. Odpuściłem. Poniechałem. Lubię przymiotniki, a używam czasowników. Preferuję zdania złożone, a piszę krótkie; jednowyrazowe. Coś dziwnego się dzieje. Czuję niepokój. Mam przerwę nie dlatego, że czuję niepokój. Czuję niepokój dlatego, że mam przerwę. Mam przerwę w czytaniu.
Henry jest z nami dość długo, czyli od kilku, a może kilkunastu, a może kilkudziesięciu miesięcy. Na tyle długo, że mogę już śmiało o nim cokolwiek wiarygodnego powiedzieć. Bo co można o gościu powiedzieć po pierwszym, drugim, trzecim wrażeniu? Nauczony swymi ostatnimi doświadczeniami przyjmuję, że dopiero powyżej pięciu wrażeń można ostrożnie zakładać, że jest tak, jak się wydaje i przestać zasłaniać krocze w obawie przed zdradzieckim kopniakiem w jaja.
Sam z siebie napisałbym: zramolałe teorie albo zgredziarskie teorie, jednak jako stary dziad, co to z wypiekami na twarzy śledzi wszelkie trendy i za nimi bezkrytycznie podąża, użyłem „słowa” dziaderskie. Bo modne.
Izytor nie miał jeszcze czterdziestki, jednak robił wrażenie dużo starszego. Ciężko pracował na swój wygląd człowieka zmęczonego życiem; głównie cierpliwie wlewając w siebie etanol. W postaciach czasami dziwnych, za to w stężeniach zazwyczaj wysokich. Człowiek - to brzmi dumnie. I ponoć wymaga szacunku, albowiem, jak powiadają, każdy człowiek zasługuje na szacunek. Z racji samego bycia człowiekiem. Traf chciał, że Izytor urodził się ssakiem naczelnym, człowiekowatym, ale nie szympansem czy gorylem, a - to może być zaskoczeniem - człowiekiem. Przynajmniej systematycznie i fizjologicznie, bo behawioralnie już chyba nie w pełni.
Słyszeliście z pewnością o teoriach spiskowych związanych ze szczepionkami. O Billu Gatesie i jego chipach do kontrolowania ludzi. Totalne bzdury, co? Mnie też się tak zdawało. Zdawało, zdawało, zdawało...
Najpierw trzeba się przemknąć podziemiami. W chłodzie i półmroku, kłapiąc podeszwami po pokrytej wodą posadzce. To niestety generuje hałas, odbijający się od betonowych ścian. Zdradza moją obecność. Maskuję usta i nos, naciągam gumki maski. Jak zwykle na początku mam wrażenie, że utnie mi uszy, ale po chwili elastyczne chrząstki małżowin dopasowują się i przestaję na to zwracać uwagę. Mam zresztą misję do wypełnienia, więc takie drobiazgi nie mogą mi zaprzątać głowy. Na głowę naciągam czapkę tak, że krzaczaste brwi opuszczają się na powieki. Trochę mi wtedy przesłaniają pole widzenia, ale to jeden z elementów emploi, które muszę przybrać na tę wyprawę — uwaga, jestem zły, trzymajcie się ode mnie z daleka!
Teoretycznie balast to element bardzo pożyteczny, czasami wręcz niezbędny, aby coś działało, aby nie stało coś złego. Jacht, który się nie przewraca, dźwig, który podnosi olbrzymie ciężary i nie obala się, walec, dzięki któremu droga jest drogą, a nie dwiema koleinami, batyskaf, który się zanurza, a nie skacze po falach, jak pusta butelka. Mnie się jednak balast kojarzy raczej pejoratywnie, pewnie ze względu na frazeologizm „zbędny balast”, z którego z jakiegoś powodu usunąłem sobie w głowie słowo „zbędny” i został tylko, brr, balast.
Mam jedno proste, choć wielokrotnie złożone pytanie. Co siedzi w głowie człowieka, który na etapie poprawek projektowych i kosztorysowych twierdzi, że potrzebuje dodatkowego pomiaru stanu „zero” ze szczegółowością na poziomie budowy Wielkiego Zderzacza Hadronów, albo laboratorium ciekłych materiałów wybuchowych, bo będzie przeprojektowywał rowy melioracyjne? Rowy! W ramach budowy autostrady Jana Pawła, czy omal nie błogosławionego Lecha Kaczyńskiego.
Radośnie dojeżdżam do świateł. Radośnie, bo nikt jadący prosto nie zajął mi prawego pasa, służącego też do skrętu w prawo, a tam właśnie mam jechać. Zapala się zielona strzałka, ale nie jadę, bo przed przejściem stoi jakaś kobieta. Przestępuje z nogi na nogę, rozgląda się nerwowo, zerka to na światła, to na druga stronę ulicy. Słoneczny dzień, nie widzę, czy piesi na tym przejściu mają zielone. Jechać czy nie jechać; oto jest pytanie: czy szlachetniejszym jest znosić świadomie pani tej histeryczne rozedrganie, czy gaz wcisnąć, naprzód ruszyć z kopyta, na kolejny wyrzut sumienie swe narazić?
Przypuśćmy, że jestem kimś znanym. Załóżmy, że wtedy pojawia się taka informacja: Bluźnierca nie zmienia skarpet przez tydzień. Skandal!
Ponoć wielkim osiągnięciem naszej lokalnej, powojennej wersji komuny była likwidacja analfabetyzmu. Brzmi sensownie, zupełnie jak aktualna reforma sądownictwa. A w praktyce widzimy dopiero teraz owoce tego postępu. Ponoć nazywa się to analfabetyzm funkcjonalny.
Nowy film drogi. Zwiastun zdradza niewiele, ale w pełnej wersji akcja się rozwija. Dokąd idzie bohater? Czy dojdzie? Co go spotka po drodze? Czy coś go spotka po drodze? Nie mogę zdradzić nic więcej, żeby nie zdradzić nic więcej.
Robota młotkowego to nie zawsze jest taka prosta sprawa, jak mogłoby się wydawać. I nie mam tu na myśli ekwilibrystycznych popisów żonglowania pomiędzy uderzeniami lub zegarmistrzowsko precyzyjnych uderzeń. Myślę o przygotowaniu strefy wbijania.
Protest baranów. Barany protestują, czują się dyskryminowane. Bydło dostanie +, świnie dostaną +, a barany?!
Tyczymy gazociąg, który ma być robiony między blokami na osiedlu. Łażę ze szkicownikiem i tyczką po trawnikach i wbijam drewniane paliki. Z klatki wychodzi kilka dziewczynek, tak 8-12 lat. Jedna mnie zagaduje.
Mam na fajsbuku takiego znajomego, który cierpi chyba na zaburzenie kompulsywno — obsesyjne objawiające się falami udostępnień różnych memów, linków i własnych zdaje się złotych myśli związanych z jego strachami i objawieniami wielkich światowych koniunkcji. Śledzi i przekazuje dalej doniesienia o chemtrails, rządowych spiskach, oszustwach Big Pharmy, manipulacjach międzynarodowych korporacji, Żydów, religijnych zmowach, tajemnicach Iluminatów. Zasadniczo jest wyzwolony i antysystemowy. Bez ironii to ostatnie zdanie napisałem. Nie widziałem jedynie nigdy nic o płaskiej Ziemi. Jeszcze?
A co, kiedy miłość twego życia pasjonuje się kanałami Investigation Discovery, Crime+Investigation Polsat, 13 ulica i podobne? Co, kiedy po wielokroć ogląda te same historie o zabójstwach i morderstwach? Co, gdy wsłuchuje się w kulisy zaplanowanych zabójstw żon, mężów, własnych rodziców, cudzych dzieci? Śledzi, jak policja rozwiązywała te sprawy, w jaki sposób dochodziła do prawdy o zdarzeniu. Uważnie przygląda sprawom nierozwiązanym.
Skąd ta żądza zabijania? Skąd to parcie do uśmiercania? Pragnienie władzy, decydowania o czyimś życiu? Kompleks małego fiutka rekompensowany długą lufą? Dowodzenie własnej męskości? Żałosne.
Otarcie się o śmierć, takie osobiste, egoistyczne, o własną śmierć, pomaga łatwiej ustawić właściwą perspektywę wobec świata, życia, rzeczy. Okazuje się wtedy, że wiele spraw pozornie ważnych to zwykłe bzdety.
Nie mogę powiedzieć, żeby mnie w tym 1981 roku jakoś zaskoczył brak „Teleranka”. Czasy to były takie, że brak telewizji (nawet obu kanałów), prądu, wody, papieru toaletowego i wielu innych rzeczy po prostu przytrafiał się. Jak deszcz, czy przymrozki, czy dwudziesty stopień zasilania.
Są ludzie, którzy brzydzą się pieniędzy. Nie mogą ich całkiem odrzucić, bo są niezbędne do życia. Trochę to tak, jak z defekacją. Znakomita większość ludzi ekskrementów się brzydzi, a jednak podetrzeć się trzeba. Owszem, można zmienić styl życia na taki, że pieniądze nie będą niezbędne, ale to tak, jakby chodzić z obsrana dupą.
Tuuu, tu tu tu tu tu tuuu, tu tu tu. Ti di ti di ti di ti diii, di di diii... Six fifteen. Tuuu.... Trąby.... Ti di ... Smyczki.... Six seventeen. Ech, te nowoczesne budziki. Zamiast zasnąć czekam na nineteen. Od dwóch talerzy w budzikach z pierwszej połowy XX wieku po sekcję dętą orkiestry na przemian z siedząca niżej smyczkową. I zirytowana zegarynka po łagodną panią poliglotkę. Taki intrygujący głos. Aż nie chce się przy niej zasypiać. A jak działa na kobiety?
Niespecjalnie chciałbym być młodszy, bo pamiętam, o ile głupszy byłem. Zasmucająca trochę jest jednak świadomość, że za jakiś czas będę tak myślał o sobie teraźniejszym. Bo ta "mądrość" jest tylko relatywna i doraźna. Pocieszające jest jednak to, że mimo wszystko jest progres.
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.