Już pierwsze dwadzieścia, trzydzieści stron powala na kolana, szokuje i przeraża. Gdybym był narodowo-bogo-honoro-ojczyźnianym prawdziwym Polakiem, to wściekłbym się. Co za stek kłamstw i oszczerstw!? Problem w tym, że to nie kłamstwa. To udokumentowane fakty. Miejsca, daty, nazwiska, źródła. To cholernie trudna, bolesna, napawająca wstrętem i grozą prawda o naszych przodkach, a więc poniekąd i o nas samych. To historie z Wąsosza, Radziłowa, Szczuczyna, Grajewa, Rajgrodu, Jedwabnego, Bzury i paru innych miejsc z okolicy. Mojej okolicy, bo ja jestem właśnie stąd, widziałem w książce znajome nazwiska.
Trzydzieści stron odrażających potworności, tyle zdzierżyłem na pierwsze posiedzenie. Później wcale nie było łagodniej. Pogromy i „zwyczajne” morderstwa na Żydach w 1941, szykany i pobicia jeszcze przed wojną. Wstyd, strach i zmowa milczenia po wojnie. Wyparcie bądź usprawiedliwianie. Do dziś.
My, Polacy! Naród dumny, honorowy, składający się z samych bohaterów i matek-Polek, wiecznie krzywdzony, nigdy krzywdzący. No pewnie. Gdyby to była video-recenzja, to można by było zobaczyć, jak uśmiecham się krzywo, bo ironicznie, jak następnie milknę na chwilę, ciężko wzdycham i przewracam oczami. Jeśli już uogólniać, to - jako naród - nie jesteśmy lepsi od innych. Tak zwyczajnie, wszyscy jesteśmy ludźmi, jako grupa podlegamy takim samym regułom. Zależnie od uwarunkowań kulturowo - historycznych, możemy z siebie wydobyć cechy pozytywne, jak w bodajże XVI wieku, kiedy Polska była ostoją dla wszelkiej maści „odmieńców”, lub negatywne, jak w międzywojniu, kiedy rozkwitała endecka nietolerancja i antysemityzm. Albo dziś.
Wcale nie jesteśmy tacy wspaniali. Udajemy tylko, łatwo zapominamy, bo nie chcemy pamiętać o własnych grzeszkach i grzechach. Wypieramy się, wybielamy, idealizujemy naszych przodków, kreujemy, fałszujemy historię. To zwykłe tchórzostwo, bo trzeba odwagi, aby przyznać: tak - jako naród daliśmy plamę, i to straszną. Przyznać się, pogodzić z tym i spróbować postępować lepiej. Niby takie proste, a w tej naszej prymitywnej, plemiennej mentalności cholernie trudne do realizacji. Zachowania stadne. Ewolucyjnie naturalne i użyteczne, cywilizacyjnie - jeśli „pasterze” są zdeprawowani - może dawać efekty takie, jak opisane w książce.
Autor miał odwagę drążyć historię własnej rodziny i nie uciekł od trudnych, wstydliwych faktów. Może dzięki temu właśnie ludzie chcieli z nim rozmawiać szczerze, otwierali się. Powstała zatem książka, która jest nie tylko opisem wstydliwych wydarzeń sprzed 80-ciu lat, ale też wiwisekcją mentalności nas - współczesnych małomiasteczkowych i wieśniaków. Ciągle działającego „co ludzie powiedzą”, małych zawiści, drobnych podłości, wyssanych z palca oskarżeń, które z plotek stają się lokalnymi „faktami”.
Bawię się tu jakimiś ogólnikami, psychologizowaniem, amatorską socjologią, a ta książka to fakty, historie. Opisy tego, jak przed wojną w Polsce rósł antysemityzm, jak, często za poduszczeniem proboszcza, albo któregoś z działaczy takiej, czy innej organizacji endeckiej, przejawiał się nie tylko w słowach, ale i w czynach. Były takie miejsca, gdzie Żydów bito, gdzie przed żydowskimi sklepami stały bojówki, które nie wpuszczały tam klientów. Tyle przed wojną, bo gdy w czasie wojny nadarzyła się okazja, za przyzwoleniem Niemców, polscy „patrioci” mordowali Żydów. Zbiorowo i indywidualnie. Gwałcili kobiety, które przezornie rozbierali z lepszych ubrań, zanim je później zatłukli pałkami. Znęcali się nad dziećmi, zanim je zabili na oczach matek. A później grabili ich majątek. Wszyscy słyszeli o Jedwabnem. To nie było jedyne takie miejsce. Podobne rzeczy zdarzyły się i gdzie indziej, tylko skala się zmieniała.
Byli też oczywiście tacy, co ukrywali Żydów, ale mieli przechlapane nawet po wojnie. W wojnę i po wojnie przychodzili „partyzanci” i żądali wydania Żydów, albo złota, które niby zostawili. Wielu wolało więc ukrywać przed sąsiadami fakt, że pomagali Żydom. Wstydzili się!
Trudno się to czytało, i aż nie chce się o tym pisać, tak okropne są to fakty. To książka dla odważnych i uczciwych. To też książka, która opisuje to, do czego teraz zmierzamy. Tylko „inni” będą inni. Żydów teraz u nas są jakieś śladowe ilości (pomijając teoretyków spiskowych, którzy widzą Żydów wszędzie), więc znajdą się jacyś inni: może uchodźcy, może muzułmany, może elgiebety, może bezbożniki ateisty. Nie wiem, każdego można wykreować na wroga Polski i prawdziwych Polaków.
Inne narody też mają swoje czarne karty historii. Jak sobie z tym radzą? Sprawdzę. Na półce stoi książka „Strup - Hiszpania rozdrapuje rany”, a w poczekalni do kupienia leży „24 śmierci Toby`ego Obeda” - o Kanadzie. Nie sięgnę po nie teraz, bezpośrednio po „Drzazdze”, guily pleasure trzeba sobie dawkować. Ludzie i świat, który tworzą, bywa lepszy, poczytam jakiś romans z happy endem, albo coś lżejszego, może neurologa Olivera Sacksa?
Wydawnictwo: Znak
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.