Wykombinowaliśmy sobie tradycyjną (to taka nowa, świecka tradycja) wielkanocną wycieczkę. Długo i szczegółowo rozważaliśmy dokąd pojechać i ten dogłębny namysł przyniósł po dwóch minutach destynację: Rapa. Konkretnie: Piramida w Rapie.
I luba ma i ja mieszkamy w okolicy od wieków, a nigdy tam nie byliśmy, więc może to właściwy czas na taką wyprawę. Wyprawę, bo to jednak nie w kij dmuchał — ponad godzina drogi i w pobliżu granicy z Rosją, a czasy niepewne. Kto wie, co się wydarzy. Może się nawet roaming włączyć w komórkach!
Piramida to lokalna atrakcja, więc żeby spokojnie ją sobie obejrzeć, bez tłumów stonki turystycznej, pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych wydawał się idealnym terminem. Miejscowi zapewne będą właśnie siadać do śniadania, czyli ich też tym sposobem sprytnie wyeliminowaliśmy i już w południe wsiedliśmy do samochodu. Gdzieś chyba jednak popełniliśmy błąd w kalkulacjach, bo z parkingu w Rapie właśnie wyjeżdżało jakieś auto, a zaraz za nami z rozmachem wjechał pomarańczowy busik.
- Co to za rura? - spytała ma luba, mając na myśli walec przymocowany do dachu samochodu, a nie jedną z kobiet, które nim przyjechały.
- Nie wiem, ale to zwykła rura kanalizacyjna — odpowiedziałem precyzyjnie i wtedy zobaczyłem, że na parking wjeżdża busik kolejny, nawet mini busik. Czerwone autko z rurą na dachu!
- Co to? Jakiś zlot hydraulików? - zdziwiłem się szczerze, bo ja się zwykle dziwię szczerze, kiedy nie muszę udawać, żeby komuś przykrości nie sprawić. Wtedy dziwię się taktownie.
Dywagując nad funkcją tych rur ruszyliśmy do celu naszej wycieczki. Mózg dotleniony spacerem nie podsunął jednak żadnego sensownego, ani nawet bezsensownego, ale zabawnego wyjaśnienia, więc razem z tą zagadką dotarliśmy do grobu.
Bo piramida ta to grobowiec rodziny Fahrenheit. Trochę poroniony pomysł wykwitły ponoć z fascynacji mitami o nieśmiertelności, egipskimi piramidami i mumifikacją, energią kosmiczną i innymi bzdurami. Dziwaczne i prawdopodobnie zmyślone, ale regionalnie oryginalne. Inna teoria, sensowniejsza, jak się zdaje, mówi, że to po prostu kwestia ówczesnej mody, bo różnych piramid z tamtego czasu jest, tylko na terenie Polski, kilka. Sama forma wynika raczej z symboliki masońskiej, której prominentnym członkiem był pomysłodawca i fundator.
Grobowiec był wielokrotnie dewastowany. Najpierw przez Rosjan na początku XX wieku, później przez Sowietów po II Wojnie Światowej. Porozbijano trumny, zbezczeszczono zwłoki. I taka ruina stała przez wiele lat otwarta i dostępna dla wszystkich, prawie do końca ubiegłego wieku. Dostępna także kretynów i buraków. Nie, nie Rosjan — Polaków. Ci jakże dzielni i odważni ludzie bawili się zmumifikowanymi zwłokami siedmiorga ludzi, między innymi dekapitując je. Urwali głowy mówiąc prościej, bo słowa dekapitacja pewnie takie osobniki nie znają i nie wiedzieliby, co zrobili. Okoliczni powiadają, że najbardziej zajebiste kopnięcie zmumifikowaną głową wykonał Jasiek zwany Półgłowym. I to po siedmiu piwach.
Tradycja nie zaginęła, bo chwilę po wyruszeniu pieszo do piramidy minęliśmy dwóch miejscowych młodzianów, z których jednemu spodnie zsunęły się do pół dupy, na styl amerykańskich raperów sprzed około dekady1. Trudno mu się jednak dziwić, miał zajęte ręce, bo prowadził, czy raczej ciągnął, kolegę, który samodzielnie na dwóch kończynach już poruszać się raczej nie był w stanie. Świetnie za to bełkotał — nic nie można było zrozumieć.
Po drodze minęliśmy też dwóch panów, którzy, choć z wyglądu dawno już powinni byli skończyć edukację, chyba przygotowywali się do matury. Zadawali sobie pytania sprawdzające wiedzę:
- Osiem plus osiem?
- Trzy plus dwa?
Nie wiem, jaka była prawidłowa odpowiedź, bo zbytnio się oddaliliśmy, aby ją usłyszeć.
Wokół grobowca kręciło się kolejnych kilka osób, które zaglądały do środka przez okienka. Nie chcieliśmy przeszkadzać, więc odczekaliśmy minutę czy dwie w lekkim oddaleniu. Nie na tyle jednak dużym, by nie usłyszeć komentarza, kiedy ludzie ci odchodzili.
- To już jednak nie to. - stwierdziła pani z wyraźnym rozczarowaniem w głosie.
Czyli nie co? Nie da się pogrzebać w zwłokach? Dotknąć mumii, pobrodzić w szczątkach, wziąć sobie czegoś na pamiątkę? A może po prostu chodziło o to, że piramida jest odnowiona. Porządnie obmurowana. No może nie do końca porządnie, bo luba ma jak zawsze dostrzegła niedoskonałości.
- Mamy dwudziesty pierwszy wiek, a nie potrafią zrobić prostej krawędzi?
Faktycznie, krawędź łuku piramidy jest pofalowana, czyli jak zawsze, ma rację. Choć ja bym sam z siebie i tak nie zauważył. Kilka lat temu piramida została odrestaurowana, szczątki pozbierane, złożone do trumien, które przykryto. Zwykły szacunek dla zmarłych i odebranie atrakcji gawiedzi podniecającej się nieboszczykami. Bardzo słusznie. Grobowiec jest zamknięty i okratowany, więc zasadniczo to żadna ciekawostka. Cmentarze są pełne takich atrakcji. Ot, kształt tylko dość niebanalny, jak na dzisiejsze czasy.
Byliśmy, zobaczyliśmy, nie pojedziemy kolejny raz.
1 Przeczytałem gdzieś, że moda ta wzięła się z amerykańskiego pierdla, gdzie nie można mieć pasków do spodni, więc bywa, że te opadają. Jest to też ponoć zachęta do igraszek. Slipy na wierzchu to taki sygnał: „jestem chętny, spójrz, jaki mam jędrny tyłek”. Czy to prawda, czy nie, ja się bym zastanowił na miejscu tych małpujących amerykańską modę na sagging młodych Polaków. Choć z drugiej strony, może to świadome działanie, bo te igraszki to nie za darmo podobno.
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.