Koncert w Amfiteatrze ECK

Koncert w Amfiteatrze ECK

napisał: Urodzony Bluźnierca
dnia 15.08.2021

Koncert jazzowy nie przyciąga oczywiście nieprzebranych tłumów, bo to chyba ciągle jest ten rodzaj muzyki, który ma łatkę trudnej, elitarnej. Taki mamy gust muzyczny, jak i świadomość obywatelską — i jedno i drugie pełne łat. Dziurawy naród. Na Zenka pewnie przyszłyby tłumy. Ma to swoje plusy, bo przyszli ludzie, którzy, w przeciwieństwie do mnie, wiedzieli, kiedy klaskać w trakcie utworu. Mnie śmiałości brakuje, aby zagłuszać dźwięki, które generują artyści i klaszczę dopiero wtedy, kiedy ucichnie echo ostatniej nuty.

Miałem kaprys, żeby zrobić sobie dobrze, wiec wybrałem się na Ełk Jazz Night w amfiteatrze Ełckiego Centrum Kultury. Po fakcie wiem, że warto byłoby zapłacić za wstęp, albo kupić płytę, ale ani jednego, ani drugiego nie można było zrobić. Zespoły z jakiegoś powodu nie zachęcały do kupienia ich płyt po koncercie; natomiast wstęp był wolny — za darmo znaczy się. Co prawda przed jednym z wejść grasowała pani z puszką i zbierała na leczenie kogoś. Niestety jako nowoczesny starszy pan w kwiecie wieku nie mogłem wykazać się altruizmem, bo dysponuję tylko plastikowymi pieniędzmi. Nie dałem się też zwieść sympatycznej i w gruncie rzeczy nienachalnej pani, która zaproponowała, że kartę też może przyjąć, byle razem z PINem.

Jazzaliance

Jazzaliance

Czterech młodych ludzi zaserwowało mi godzinną ucztę. Pichcili, od lewej: na klawiszach Tymoteusz Ławrukajtis; ekspresyjnie wczuwający się w muzykę. Dalej, wyglądający na nieco zblazowanego (pozory, widzieliście Whiplash?), Gabriel Antoniak — perkusista. Z przodu, intensywnie przeżywający dźwięki, które wydobywał ze skrzypiec, Kuba Szulc. Wszyscy trzej tutejsi, choć nie wyglądali. Światowi jacyś, nowy typ młodzieży, która nie ma kompleksów. Świetnie sobie radzili i chyba dobrze bawili przy okazji. I ostatni — Adam Starowicz, wsłuchany w gryf kontrabasu, nawiązujący jakąś intymną więź z instrumentem. Ostoja spokoju, spoiwo całości, platforma, na której wszystkie pozornie niezwiązane ze sobą dźwięki współgrały, tworzyły jedność i jeszcze coś więcej. Bo prawdziwa muzyka to nie tylko suma dźwięków, to całkiem nowy twór. Sztuka.

Muzyka na żywo, a szczególnie jazzowa, ma w sobie coś takiego, co porusza nawet takiego racjonalnego stoika, jak ja. I wzruszam się. Dziwne to uczucie, kiedy czterech gości w jakiś magiczny sposób zmusza przedmioty do wydawania takich dźwięków, które powodują, iż ma się uczucie, że zaraz zwilgotnieją oczy. Jazzalians tego dokonał już w pierwszym utworze. A później nie było gorzej.

Nie wiem, czy skrzypek Kuba Szulc jest liderem, ale jego gra przyciągała uwagę. Cóż to jednak za zdziwienie, w końcu to skrzypce. Dźwięków przez nie wydawanych po prostu nie da się zignorować. Fakt, w niektórych przypadkach nawet nie da się znieść, ale tym razem to była czysta przyjemność. Nie wiem, czy trafnie, bom muzyczny laik, ale mnie się jego gra chwilami kojarzyła ze Stephanem Grappellim. Godzina tej przyjemności to stanowczo za mało, ale nie mam pretensji — skrzypek grał tak, że już po pierwszym utworze zaschło mu w gardle.

O każdym z muzyków można byłoby napisać coś więcej, ale żem durny, to notatek nie zrobiłem, pozostało wyraźne tylko świetne wrażenie, a wyjątkowo nie chcę zmyślać.

Panowie zaprezentowali swój autorski, poza jednym utworem, repertuar, co się chwali, bo to oznacza, że są kreatywni. Ich kompozycje to instrumentalne opowieści, jak sami mówią, o wolności. O czym innym mogłyby być, przecież to jazz — wolność. Wolność ta była różnoraka, czasami chyba tragiczna, jak w utworze True story, czasami wypełniona adrenaliną, jak w kompozycji Gabriela Antoniaka - Mountain Bike. Różnorodność ta była jednak spójna. Jazzalians ma swój styl. Naturalnie, zdarzały się momenty, które brzmią znajomo, ponoć jednak w muzyce, jak i w historii — wszystko już było.

Julia Kania Quartet

Jazzaliance

Druga część koncertu to występ Julia Kania Quartet. Z powodu osobistych życiowych zawirowań nie mogłem być od samego początku, jednak wysłuchałem wystarczająco dużo, aby wyrobić sobie opinię, że to także przyszłość polskiego jazzu. A polski jazz to w końcu światowy poziom.

Zespół pozwolił nam delektować się własnymi kompozycjami. Delektować, bo w odróżnieniu od Jazzaliance, którego muzyką bawiłem się (zwyczajnie gęba mi śmiała „do nikogo”, jak przygłupowi jakiemuś) i wzruszałem, przy Julia Kania Quartet raczej popadałem w zadumę i melancholię. To ciepłe, subtelne utwory, przy których człowiek częściej zamiera w zasłuchaniu, niż przytupuje nogą w rytm (tak, przy jazzie też się da).

Dla muzyków to zapewne oczywiste, ale dla mnie niezmiennie fascynujące, jak z pojedynczych dźwięków tworzy się harmonia, która coś w człowieku budzi, porusza, coś wydobywa, sprawia, że czujemy się lepsi. Na tym koncercie dokonali tego Piotr Narajowski na kontrabasie, Grzegorz Pałka na perkusji, Jakub Płużek na klawiszach i ...

Bosonoga Julia

Liderka — Julia Kania to sama gracja i swoboda. Wokalistka z lekkością śpiewania, jakby od niechcenia wydająca z siebie dźwięki silne i pełne, a jednocześnie, lub naprzemiennie, delikatne i subtelne. I choć jazz śpiewany to nie jest coś, co mi zazwyczaj specjalnie pasuje (może poza Astrud Gilberto), to w tym przypadku tak świetnie współgrał z częścią instrumentalną, że zupełnie zapomniałem o swoich preferencjach muzycznych. I do tego słowa miały treść. Nie wszystko, co prawda dotarło, bo zasłuchany i zapatrzony, dałem się unieść brzmieniu całości. Wokalistka to także osobowość sceniczna, świadoma wizualnej strony koncertowania. W długiej, czarnej, powłóczystej sukni z rozcięciami odkrywającymi bose stopy. Niby nieważne, a jednak intrygujące — z takich drobiazgów tworzy się własny image sceniczny.

Muzycy obu zespołów to w gruncie rzeczy młodzi ludzie, zaczynający swoją (wielką i owocną, jak wróżę) karierę, ale czy to im czegoś ujmuje? Może są technicznie słabsi, może grają gorzej od gwiazd, starych wyjadaczy, uznanych muzycznych autorytetów. Ilu z nas jednak jest w stanie to dostrzec? Garstka specjalistów, zazwyczaj innych muzyków. Mnie zachwycili na tym samym poziomie, co Miśkiewicz z Napiórkowskim, których miałem okazję kiedyś podziwiać z bliska.


Próbka ich twórczości:

Jazzalians - Kansas Balcony - YouTube
Julia Kania - Nie słucha nikt // Vintage Sessions - YouTube

Informacja na stronie organizatora, ECK.

 


Tagi


Nieśmiało zachęcam:

Podziel się, udostępnij, skrytykuj, albo złośliwie pochwal, jakkolwiek skomentuj.

Komentarze


Więcej do czytania:


Kanał RSS

Cytuję losowo


Bo cwaniactwo to główna cecha tych, którym w opinii społecznej coś się udało. Przedsiębiorczość jest cechą obywatelskich społeczeństw w których świadomość społeczna jest wystarczająco rozwinięta. My jesteśmy potomkami chłopów bez grama społecznej inteligencji, stąd też więcej u nas cwaniactwa niż przedsiębiorczości.
Kuba Wątły
cytatów wszystkich całe mnóstwo →

O blogu


Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.

O blogu

Pokategoryzowałem