Zdradzę od razu — nie znam odpowiedzi na pytanie z tytułu. Mnie się z jakiegoś powodu upiekło. Zacznę jednak od początku, bo na początku był jazz.
Choć świat dąży do chaosu, to ja, z uporem kretyna nierozumiejącego entropii, próbuję uporządkować ten jego fragmencik, który dotyka mnie osobiście. Podejmuję nieskuteczne, pozbawione szans na powodzenie działania celem przywrócenie równowagi. I kto wie, czy jednak nie dlatego świat nadal istnieje?
Jestem grzecznym chłopczykiem i do doktora chodzę zawsze, kiedy mogę. A mogę wtedy, kiedy przyjeżdża na naszą prowincję. W sobotni wieczór byłem u Dra Misia, który przyjmował w ECK-u. Mam zresztą u niego już założoną kartę, bo pierwszą wizytę miałem sześć lat temu w „Ogródku pod Jabłoniami” nad Nettą w Augustowie.
Dokonałem niemożliwego. Premiera, a właściwe jedyny w takiej obsadzie spektakl „Nowy Głos: L.E.M.” miał się zacząć o osiemnastej, a darmowe wejściówki miały być wydawane od piętnastej. Pędząc na złamanie karku i przegrzanie silniczka mego czterokołowego bombelka, łamiąc wszelkie przepisy, z wprawą omijając zakonnice na pasach, pięć minut po piętnastej stałem przed kasą i wyciągałem rękę po kwitek upoważniający do wejścia.
Henry jest z nami dość długo, czyli od kilku, a może kilkunastu, a może kilkudziesięciu miesięcy. Na tyle długo, że mogę już śmiało o nim cokolwiek wiarygodnego powiedzieć. Bo co można o gościu powiedzieć po pierwszym, drugim, trzecim wrażeniu? Nauczony swymi ostatnimi doświadczeniami przyjmuję, że dopiero powyżej pięciu wrażeń można ostrożnie zakładać, że jest tak, jak się wydaje i przestać zasłaniać krocze w obawie przed zdradzieckim kopniakiem w jaja.
Sam z siebie napisałbym: zramolałe teorie albo zgredziarskie teorie, jednak jako stary dziad, co to z wypiekami na twarzy śledzi wszelkie trendy i za nimi bezkrytycznie podąża, użyłem „słowa” dziaderskie. Bo modne.
Słyszeliście z pewnością o teoriach spiskowych związanych ze szczepionkami. O Billu Gatesie i jego chipach do kontrolowania ludzi. Totalne bzdury, co? Mnie też się tak zdawało. Zdawało, zdawało, zdawało...
Najpierw trzeba się przemknąć podziemiami. W chłodzie i półmroku, kłapiąc podeszwami po pokrytej wodą posadzce. To niestety generuje hałas, odbijający się od betonowych ścian. Zdradza moją obecność. Maskuję usta i nos, naciągam gumki maski. Jak zwykle na początku mam wrażenie, że utnie mi uszy, ale po chwili elastyczne chrząstki małżowin dopasowują się i przestaję na to zwracać uwagę. Mam zresztą misję do wypełnienia, więc takie drobiazgi nie mogą mi zaprzątać głowy. Na głowę naciągam czapkę tak, że krzaczaste brwi opuszczają się na powieki. Trochę mi wtedy przesłaniają pole widzenia, ale to jeden z elementów emploi, które muszę przybrać na tę wyprawę — uwaga, jestem zły, trzymajcie się ode mnie z daleka!
Teoretycznie balast to element bardzo pożyteczny, czasami wręcz niezbędny, aby coś działało, aby nie stało coś złego. Jacht, który się nie przewraca, dźwig, który podnosi olbrzymie ciężary i nie obala się, walec, dzięki któremu droga jest drogą, a nie dwiema koleinami, batyskaf, który się zanurza, a nie skacze po falach, jak pusta butelka. Mnie się jednak balast kojarzy raczej pejoratywnie, pewnie ze względu na frazeologizm „zbędny balast”, z którego z jakiegoś powodu usunąłem sobie w głowie słowo „zbędny” i został tylko, brr, balast.
Mam jedno proste, choć wielokrotnie złożone pytanie. Co siedzi w głowie człowieka, który na etapie poprawek projektowych i kosztorysowych twierdzi, że potrzebuje dodatkowego pomiaru stanu „zero” ze szczegółowością na poziomie budowy Wielkiego Zderzacza Hadronów, albo laboratorium ciekłych materiałów wybuchowych, bo będzie przeprojektowywał rowy melioracyjne? Rowy! W ramach budowy autostrady Jana Pawła, czy omal nie błogosławionego Lecha Kaczyńskiego.
To książka na bardzo poważny temat napisana fontem Comic Sans. Nie, to chyba nie jest najlepsze porównanie. Powieść w przeciwieństwie do Comic Sans nie irytuje ani przez moment. Przeciwnie – wciąga i bawi, począwszy od „Wskazówki technicznej”:
Nowy film drogi. Zwiastun zdradza niewiele, ale w pełnej wersji akcja się rozwija. Dokąd idzie bohater? Czy dojdzie? Co go spotka po drodze? Czy coś go spotka po drodze? Nie mogę zdradzić nic więcej, żeby nie zdradzić nic więcej.
Wracam sobie rankiem wielkosobotnim z zakupów, jadąc jakieś dwadzieścia na godzinę, bo to w końcu zadupie i ludzie łażą po ulicy, jakby to była droga wewnętrzna albo ich podwórko. No i garby co pięćdziesiąt metrów. Toczę się więc, udając, że auto napędza moja siła woli i wtem niespodzianie widzę grupkę sąsiadek.
Protest baranów. Barany protestują, czują się dyskryminowane. Bydło dostanie +, świnie dostaną +, a barany?!
Tyczymy gazociąg, który ma być robiony między blokami na osiedlu. Łażę ze szkicownikiem i tyczką po trawnikach i wbijam drewniane paliki. Z klatki wychodzi kilka dziewczynek, tak 8-12 lat. Jedna mnie zagaduje.
A co, kiedy miłość twego życia pasjonuje się kanałami Investigation Discovery, Crime+Investigation Polsat, 13 ulica i podobne? Co, kiedy po wielokroć ogląda te same historie o zabójstwach i morderstwach? Co, gdy wsłuchuje się w kulisy zaplanowanych zabójstw żon, mężów, własnych rodziców, cudzych dzieci? Śledzi, jak policja rozwiązywała te sprawy, w jaki sposób dochodziła do prawdy o zdarzeniu. Uważnie przygląda sprawom nierozwiązanym.
Humoreska
Ona, On i didaskalia w roli narratora, czasem chóru rodem z klasycznych dramatów greckich (jaka scena, taki chór).
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.