Cecelia Ahern - PS Kocham Cię na zawsze - prawie przedpremierowo

Cecelia Ahern - PS Kocham Cię na zawsze - prawie przedpremierowo

napisał: Urodzony Bluźnierca
dnia 28.10.2019

Ta książka napadła na moje sumienie natychmiast po wyjęciu z paczki. Wystarczyło, że dostrzegłem na okładce znaczek: „Kontynuacja bestsellera”, by wróciły wspomnienia. Niestety nie wspomnienia tego bestsellera, a wspomnienie obciążające moje sumienie.

Od dawna wiedziałem, że dostanę tę książkę przedpremierowo, za co, jak zwykle dziękuję Business&Culture. Wiedziałem to i od razu postanowiłem, że zanim do mnie dotrze, przeczytam bestseller, którego kontynuacją jest “PS Kocham Cię na zawsze”. Postanowiłem - i na postanowieniu się skończyło. Bam! Tak się właśnie załatwia sobie wyrzut sumienia.

Sprawę dodatkowo skomplikował fakt, że przesyłka z książką znowuż dotarła do mnie z pewnym opóźnieniem. Postanowiłem więc przeczytać ją bez znajomości części pierwszej. Zdaje się, że widziałem ekranizację, ale pewien nie jestem, nie pamiętam filmu, ot, mgliste wrażenie. Tak, wiem, lawiruję, ale uczciwie i z pełną pokorą, świadom swoich grzechów. Zabrałem się więc za czytanie kontynuacji bez znajomości powieści zasadniczej. No i?

Fajnie się zaczęło. Swoboda stylu i treści, błahość tematu - idealnie się wpasowały w moje potrzeby. Błahość?! Ktoś się może oburzyć, że przecież facet umarł, że przez rok prześladował zza grobu kobietę, którą kochał ponoć. To przecież poważne i głębokie! Uhm. Tyle tylko, że jeśli się to zestawi z przeczytanym przeze mnie ostatnio Grzesiukiem - „Pięć lat kacetu”, to takie historyjki o miłości i śmierci są ledwie popierdułkami prawdziwych dramatów. Z całym szacunkiem dla takich popierdułek. Swoją drogą zabawne jest używanie zwrotu „z całym szacunkiem”. Jakby dzięki temu można obrażać bezkarnie. Coś jak spowiedź przed popełnieniem grzechu.

Tak czy inaczej, zaczęło się lekko i lekko się rozwijało. Błahość jednak ulatywała z każdym przeczytanym rozdziałem. Połowa bohaterów to ludzie śmiertelnie chorzy i choć żaden z nich nie oczekuje współczucia i łez, to nie przestępuje się nad ich sytuacją swobodnym krokiem. Nie bójcie się jednak - to przecież książka o miłości. Taki ma tytuł, tak jest anonsowana, do takiej kategorii przypisywana. Może i tak. Jeśli miłością jest dbałość o innych, jeśli miłością jest tęsknota, jeśli miłością jest troska o ludzi, jeśli miłością jest bezinteresowność, jeśli miłością jest egoistyczny altruizm, to tak - jest to książka o miłości.

Autorka wymyśliła zgrabną scenkę, która wyjaśnia powody napisania kontynuacji “PS Kocham Cię”. Sensownie, gładko i wiarygodnie. Przekonała mnie, że to nie odcinanie kuponów od popularności części pierwszej.

Bardzo przemyślana to książka. Nie językowo, technicznie, czy narracyjnie. Napisana w prosty sposób, zwyczajnie, bez śladu napuszenia i żonglowania emocjami czytelnika. Przemyślana w sferze wiarygodności myśli i uczuć postaci. Stawia wiele nieoczywistych pytań moralnych, na niektóre próbuje odpowiadać. I to właśnie podobało mi się najbardziej. Akcji, fabuły jest w gruncie rzeczy niewiele. Łatwo będzie z tego zrobić półtoragodzinną kontynuację pierwszej ekranizacji. Zdarzenia po prostu są. Bez wyczekiwania i bez ich późniejszego eksploatowania ponad miarę. Tak zwyczajnie płyną od jednego do drugiego, jak w życiu. Zupełnie, jakby to nie była hollywoodzka historyjka. Może dlatego, że to nie jest hollywoodzka historyjka? Rzecz dzieje się w Irlandii, co mnie trochę zaskoczyło, bo z jakiegoś powodu spodziewałem się amerykańskiej historyjki.

A wzruszałem się jak miliony Hindusów na bollywoodzkim hiciorze. Kilka razy się wzruszyłem! Nie dziwcie się, pisze to facet, który niejeden raz z przyjemnością oglądał „Trędowatą”. Łatwo być facetem, którego nic nie rusza. Zblazowanym twardzielem ironizującym nad trumną i żonglującym uczuciami. Miałem taki czas w swoim życiu. Trzeba było doświadczenia, znajomości świata, a przede wszystkim znajomości siebie, aby mieć odwagę okazać uczucia, unieść skorupkę, pokazać słabiznę, nawet jeśli jest niewygolona, nieapetyczna i mizerna. Trzeba dorosnąć do maksymy Masutatsu Ōyamy, która mówi: „przyjmij każdy cios tak, jakby był śmiesznie słaby”*. Powtarzam więc śmiało - wzruszałem się, czytając tę książkę. I co mi zrobicie?

Sam z siebie nie sięgnąłbym po książkę o takim tytule, więc szczęśliwie się złożyło, że dostałem ją przeczytania i zrecenzowania. Dziękuję Ci FSM, że twoje macki nie miały nic wspólnego z tym, że pozycja trafiła do mnie za sprawą Pani [RODO censored just in case] z Business&Culture.

PS Kocham Cię na zawsze


* Ta maksyma brzmi nieco inaczej, ale sens jest zbliżony. Może było to coś w stylu: „bądź w stanie przyjąć każdy cios tak, aby nie było widać, że coś poczułeś i oddaj mocniej”. Właściwie to samo, prawda?


Wydawnictwo: Akurat
Tłumaczenie: Anna Krochmal, Robert Kędzierski
Tytuł oryginału: Postcript


Tagi


Nieśmiało zachęcam:

Podziel się, udostępnij, skrytykuj, albo złośliwie pochwal, jakkolwiek skomentuj.

Komentarze


Więcej do czytania:


Kanał RSS

Cytuję losowo


Tam, gdzie prysło młodzieńcze złudzenie niezniszczalności, nie ma miejsca na zabawę w autodestrukcję.
Edward St Aubyn
Mleko matki
cytatów wszystkich całe mnóstwo →

O blogu


Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.

O blogu

Pokategoryzowałem