Otworzyłem kopertę, wyjąłem książkę i jakież rozczarowanie! Cienka jakaś. Przełknąłem jednak tę niedoskonałość gładko. Mam wprawę, codziennie łykam garść gorzkich pigułek. Okazało się zresztą, że to tylko ułuda, bo po prostu wydana jest na porządnym cienkim papierze. Czterysta stron wspaniałej intrygi szpiegowskiej, którą będzie można kupić już 15 maja.
Intryga ta to majstersztyk. Bardzo się starałem, żeby wyłapać jakieś nieścisłości, nieprawdopodobieństwa, grube szwy, słabe węzły. Bezskutecznie na szczęście, bo zepsułoby mi to lekturę. Historia jest wiarygodna, opowiedziana nie wprost, zaskakująca często co kilka stron. Kilka wątków prowadzonych równolegle. Ledwie zasugerowane tajemnice. Nic nie jest tym, czy się zdaje być. Prawie nikt nie ma jednej twarzy. Sama przyjemność, choć okraszoną lekką złością na samego siebie — dlaczego czytam, zamiast pracować? Upss, że pozwolę sobie użyć tego anglicyzmu, bo go lubię.
Bardzo ważne są w książce szachy, którą to grę Krajewski, jak się wydaje darzy dużą estymą. Rozumiem to, mam podobnie, choć gram bardzo słabo. Słaba pamięć i przeciętny intelekt nie pozwoliły mi na coś więcej. Nie żałuję, nawet to sobie wiarygodnie zracjonalizowałem i jeśli już gram, to mam przyjemność z gry nawet wtedy, kiedy przegrywam. Brak mi ambicji. W przeciwieństwie do głównego bohatera, który ambitny jest bardzo, choć nienachalnie. Poza tym, jego ambicje wynikają nie z żądzy, a z obawy przed nudą codziennego znoju, rutyny. No i nie lubi przegrywać.
Edward Popielski to kolejna świetna postać, którą wykreował Krajewski, a którą ja poznaję dopiero teraz, bom autora tego „odkrył” niedawno. Łysy to niejednoznaczny, nie zawsze postępujący według zasad, które sam sobie narzucił, śledczy. Tym razem został wplątany w intrygę szpiegowską. I ma z tego przyjemność. Twardziel, czasami nawet brutal, mający jednak słabości. Atrakcyjne kobiety, dzieci, niewinni, słabi, bezbronni i nierozwiązane zagadki. Szachista i sybaryta, jak określiła go jedna z kluczowych postaci książki. Esteta o wypielęgnowanych dłoniach, dobrze wypastowanych trzewikach, o które dba równie mocno, jak o kołnierz w modnym paltocie. Nie przez wszystkich lubiany za krnąbrność, samodzielne, nieortodoksyjne myślenie i niewyparzony język, który czasami trudno mu trzymać za zębami. Jak choćby wtedy, kiedy kwestionuje konieczność wykonania rozkazu przełożonego:
„Zawsze mogę odmówić. [...] Mam wybór, panie inspektorze… Cechuje mnie, tak jak pana, wolność ludzkiej woli…”
Popielski myśli zawsze szeroko, o krok lub kilka dalej, choć kiedy już wyklaruje sobie w głowie jakiś trop to prze do przodu jak ogar polski. I tak jak ten wspaniały pies, nie po trupach, ale mimo nich. Niecierpliwie, choć z namysłem, czasami filozoficzną refleksją i podejrzliwością, którą musi cechować się dobry śledczy. Ulega, kiedy musi, bo żyje w świecie, w którym biurokratyczna maszyna jest czasami kierowana przez miernoty. Brzmi znajomo współcześnie? No tak, od wieków nic się w tej materii nie zmienia. Walczyć z tym byłoby głupotą, a Popielski głupi z pewnością nie jest. To postać, którą za pewne czyny należałoby potępiać, a jednak szybko obdarza się sympatią. Totalna manipulacja. Brawa dla Krajewskiego. Sądząc po wszystkich dwóch jego książkach, które do tej pory przeczytałem, to nie przypadek. On to po prostu potrafi.
Po tych zachwytach czas na dziegieć, bez którego, jak powszechnie wiadomo, każdy miód jest jak posłodzona kawa. W pewnym miejscu przeczytałem: „Obaj się wesoło roześmiali” Przecież to pleonazm, pomyślałem. A jednak nie pomyślałem, po prostu ta myśl pojawiła się w mojej głowie, bo gdy moment później rzeczywiście pomyślałem, to uświadomiłem sobie, że przecież śmiać się można na wiele sposobów. Choćby złośliwie, sztucznie, lekceważąco czy rubasznie. To „wesołe śmianie się” wnosiło coś do treści, było informacją. Gdy to sobie uzmysłowiłem, aż roześmiałem sam do siebie. Ironicznie.
Czyli nadal dziegciu brak. Szukajmy dalej. Skoro nie potrafię przyczepić się do samej książki, to przyczepię do okładki, a co? Że nie ocenia się książki po okładce? Pewnie, ale samą okładkę można. A na niej zobaczyłem jakiegoś łysego okularnika, który podszywa się pod Popielskiego. Ależ mi się podejrzliwość z powieści udzieliła. Prawdziwy Łysy nosił cwikiery, czyli binokle, które trzymały się tylko nosa, a nie uszu. A ten z okładki ma zwykłe okulary. No jakże to tak?
I tyle krytyki. Nie będę zmyślał, powieść mi się podobała. Krajewski pisze świetnie, archaizmy gramatyczne i przestarzałe słowa są ujmujące. Dodają kolorytu i wiarygodności fabule, która osadzona jest przecież w rzeczywistości o wiek od nas odległej. A rzeczywistość ta, podobnie, jak w „Ludzkim zoo” jest zweryfikowana przez ekspertów: historyków, kryminalistyków, specjalistów od medycyny sądowej, dokumentalistów i cholera wie, kogo jeszcze, bo autor wymienił długą listę nazwisk, a mi nie chce się sprawdzać, kto jest kim.
Recenzyjny egzemplarz książki bez żadnych warunków dostałem od wydawnictwa ZNAK. Bardzo za to dziękuję. To wyjątkowo miła niespodzianka. Życzyłbym sobie takich więcej.
Wydawnictwo: Znak
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.