Choć o tym, jak działa mózg wiemy coraz więcej, choć ta wiedza powiększa się w fascynująco szybkim tempie, to najważniejszą informacją, jaką pozyskaliśmy jest wciąż ta, że wiemy o nim tak straszliwie mało.
To nie jest książka opisująca sensacyjne odkrycie. Tak, jak nie ma, jak na razie, genu wiary, tak też nie ma w mózgu „ośrodka boga”. Wiedza o tym, jak działa mózg, dosadnie uświadamia, jak bardzo jesteśmy ubezwłasnowolnieni, nawet jeśli jesteśmy „zdrowi na umyśle”.
Jakże to miłe uczucie, kiedy czyta się o jakimś mechanizmie w naszym organizmie, następnie o badaniu, które jest z nim związane, wyciąga wnioski i w głowie pojawia się wyjaśnienie, zrozumienie. Ależ tak! Jakie to proste i oczywiste! Czysta euforia osobistego „poznania”, zupełnie jak objawienie. A później autorzy zaczynają rozważać to, o czym przed chwilą napisali, analizować, dzielić włos na czworo. I nagle okazuje się, że to wcale nie takie proste, że to tylko jedno z wielu możliwych wyjaśnień i do tego wcale nie najlepsze. I to jest jeszcze przyjemniejsze!
Łatwo jest przyjąć pierwszą, najbardziej intuicyjną interpretację. Uznać, że jeśli nie potrafimy czegoś wyjaśnić inaczej, to właśnie ta intuicyjna interpretacja musi być trafna, prawdziwa. Być może tak właśnie „powstał” gromowładny Zeus?
W tej książce, jak w dobrym kryminale — dostajemy wszystkie niezbędne informacje, aby ustalić, kto zabił, typujemy zabójcę, a później Poirot albo Holmes uświadamiają nam, jak bardzo się myliliśmy. Różnica polega na tym, że autorzy książki najczęściej nie podają nazwiska zabójcy, a jedynie kwestionują nasze typowanie. Jak Sokrates, zadając pytania, wprowadzają konsternację i sieją zwątpienie. Wspaniałe uczucie. Nie upokarzające, ale uczące pokory. Doświadczenia takie miałem już wcześniej, ale jakoś w tej właśnie książce odczuwałem je dobitniej.
Mózg, czy raczej myślenie można ćwiczyć, mamy wpływ na to, jak i co myślimy. Jedni potrafią to lepiej, inni gorzej. Niewyćwiczony mózg jest bardziej skłonny do pozostawania przy bezpodstawnych mniemaniach, które już się w nim utrwaliły i bez względu na dowody trwać przy nich. Ma trudności z odróżnianiem, co jest fikcją, a co rzeczywistością.
Smaków się uczymy w dzieciństwie. Wtedy powstają uwarunkowania, co jest smaczne, a co paskudne. Podobnie z wiarą, zainfekowana w dzieciństwie tkwi w nas… To tylko moje spekulacje, bo autorzy niczego nie rozstrzygają, nie dają odpowiedzi; stawiają pytania i ewentualnie podsuwają hipotezy.
Zaburzenie obsesyjno-kompulsywne (OCD) to jedno z zaburzeń osobowości, którego nie da się zdiagnozować za pomocą biologicznych testów fizycznych obserwacji organizmu. Ocenia się je na podstawie kryteriów behawioralnych z klasyfikacji zaburzeń psychicznych. Ludzie dotknięci taką przypadłością mogą być „nadmiernie sumienni i nieelastyczni w wymiarze etyki, moralności i wartości”, „mogą zostać przez swoje obsesje i kompulsje ubezwłasnowolnieni”. Silna religijność przypomina to zaburzenie. Czytamy:
„Istnieje jednak ważna różnica między osobami z OCD a ludźmi głęboko religijnymi: w przeciwieństwie do cierpiących na OCD, którzy często zdają sobie sprawę z tego, że wiele ich obsesji jest złudnych i nieosadzonych w rzeczywistości, osoby głęboko wierzące uważają, że ich niezachwiane przekonania i działania są w pełni uzasadnione i potwierdzone niekwestionowalnymi konstruktami Boga i boskich praw.”
Nawet jeśli nie jest związek przyczyno-skutkowy, to istnieje korelacja pomiędzy OCD a ortodoksją religijną, a ta bywa dziedziczona. Mechanizmy nie są do końca poznane, ale najprawdopodobniej „istotną i ważną rolę odgrywa tu dysfunkcja ewolucyjnie najmłodszej części mózgu — płatów czołowych i ich sieci odpowiedzialnych za zdolność wycofywania się”. Krótko mówiąc, uparte trwanie przy błędnych mniemaniach może być spowodowane dysfunkcją płatów czołowych. Ja mam wrażenie, że strasznie to powszechna przypadłość.
„Dysfunkcja płatów czołowych może również wiązać się z perserwacją. Pojęcie od pochodzi od łacińskiego perseverare oznaczającego trwanie, niezmienność, nieustawanie. [...] Kiedy osoby ujawniające perserwacje sądzą, że znają rozwiązanie problemu, będą przy nim trwać także wtedy, kiedy nie będzie ono działać.”
To anomalie w mózgu. Jeśli jednak, jak piszą autorzy, na 6,9 miliarda ludzi zamieszkujących Ziemię, 6 miliardów praktykuje jakąś formę religii, to czy nie należy tego uznać za normę, a anomalią określać brak takich praktyk? Dziwaczna dla człowieka rozumnego byłaby taka normalność, ale rzeczywistość jest, jaka jest, bez względu na to, jak absurdalna się wydaje. Poza tym praktykowanie religii to jeszcze nie wiara. To mogą być także uwarunkowania kulturowe i zwykły konformizm.
Wielokrotnie, w innych publikacjach spotykałem się z tezą, że religie, prawie zawsze obiecujące „życie wieczne”, mogą być sposobem na radzenie sobie ze strachem przed śmiercią. Wydaje się to sensownym wytłumaczeniem.
David Premack, badacz zajmujący się uczeniem małp używania symboli wzrokowych do komunikowania się, zapytany o możliwość przekazania im informacji o tym, że wszystkie stworzenia, włącznie z nimi są śmiertelne, odpowiedział, iż „obawia się, że gdyby szympansy dowiedziały się, że wszystkie są śmiertelne i któregoś dnia umrą, mogłyby poświęcić cały swój czas na zbudowanie wielkiej małpy i modlenie się do niej — i już nie byłyby zainteresowanie uczestniczeniem w jego badaniach.” To oczywiście żart, ale wart refleksji.
Tłumaczenie: Małgorzata Guzowska
Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe PWN
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.