Musiałem dać sobie kilka dni na odparowanie, bo nasiąkłem tą książką tak, że wyżymać można było. Jak w dzieciństwie. Urocze. Teraz mogę skrobnąć kilka słów bardziej z dystansu. Nadal oczywiście subiektywnie, ale już bez spaczenia świeżymi emocjami.
O autorce nigdy nie słyszałem, a nawet gdybym słyszał, to i tak nie zapamiętałbym, jak się nazywa, bo Eva García Sáenz de Urturi nie zostaje w przeciętnej polskiej głowie tak samo z siebie. A powinno, bo to kobieta nietuzinkowa. Dziewczyna jest nie tylko utalentowana, ale też zdeterminowana, rzetelna i uparta. Swoją pierwszą powieść pisała wieczorami przez trzy lata; wydała ją własnym sumptem, a że miał to być kryminał, ukończyła kurs kryminologii i medycyny sądowej. I to rzetelne podejście czuć w powieści — nic nie zgrzyta, nic nie wydaje się naciągane pod fabułę. Każde zdarzenie ma sens i cel, każdy bohater jest wiarygodny. Tak lubię.
Kupiłem tę powieść, bo czekam na przesyłkę z jej kontynuacją, a nie wypada zacząć czytać trylogii od drugiego tomu. I bardzo źle zrobiłem, bo nie będę mógł się doczekać tomu trzeciego, który pojawi się nie wiadomo kiedy. A mam nadzieję, że się pojawi, bo się kurcze polubiłem z bohaterami. No dobra, ja ich polubiłem, oni mają mnie w nosie, nawet nie wiedzą, że istnieję. I zupełnie mi to nie przeszkadza, wystarczy, że ich poznałem. Wielowarstwowe osobowości, mające słabości, dylematy, prywatność, przeszłość. Bardziej wiarygodni, niż niektórzy realni ludzie, których znam.
Poznajemy ich przy okazji rozwiązywania sprawy podwójnego morderstwa, które też nie jest po prostu jakimś zdarzeniem. Też ma przeszłość, jest mocno osadzone w miejscu akcji, kulturze, historii. To tło kulturowo-historyczne, realia hiszpańskiego, a właściwie baskijskiego miasta, choć istotne dla akcji, jest ciekawe samo w sobie. Ot, taki fakt: niegdyś, nie tak dawno, bo jeszcze do końcówki XIX wieku, prokurator generalny regionu musiał składać przysięgę na maczetę, która miała mu obciąć głowę, jeśliby uczciwie nie wypełniał tego, co ślubował. Piękne, prawda? Nie jestem wielkim zwolennikiem barbarzyńskich metod, ale jakiś sposób mobilizowania urzędników do uczciwości by się przydał.
Fabuła kryminalne jest wciągająca i dość zawiła, ale nie na tyle, aby dezorientować. Autorka podsuwa wątki, informacje, które skłaniają do spekulacji i obstawiania w roli mordercy co rusz nowej osoby. Wodzi za nos, ale subtelnie, dzięki czemu czytając, nie czułem się oszukiwany, manipulowany, a jedynie ciekaw byłem wyjaśnienia zagadki. Książka ma ponad 500 stron, a na stronie 92 wpadłem na myśl, że mordercą jest … Nie, nie napiszę, aby nie psuć innym przyjemności lektury. Okazało się, że myśl była trafna, ale szybko o niej zapomniałem, bo uwagę moją przykuły zupełnie inne wątki. Na stronie 338 miałem myśl, która okazała się tylko połowicznie trafna, ale w połączeniu z tą pierwszą w dużej mierze się potwierdziła, czego dowiedziałem się dużo, dużo dalej. A to, że całkiem nieźle udało mi się trafić z typowaniem mordercy, w niczym nie zaburzyło przyjemności lektury. Po pierwsze, trafiłem tylko ogólnikowo, a konkretna osoba była zaskoczeniem prawie do samego końca. Po drugie, nawet kiedy już przypuszczałem, a w końcu to widziałem, kto zabija, to czytałem z ciekawością, bo chciałem widzieć — jak? Po trzecie — to tylko świadczy o tym, jak dobrze, wiarygodnie jest zbudowana fabuła, bez oszukiwania, prymitywnego wprowadzania czytelnika w błąd, tylko po to, aby go zaskoczyć.
Na koniec. Na sam koniec — zwyczajnie się wzruszyłem. Zupełnie jak na kreskówkach albo jak na filmach przyrodniczych w dzieciństwie. Ma pani Eva talent i warsztat!
Wypadałoby napisać coś mniej pochlebnego, żeby ta recenzja nie była taka laurkowa. Dobra, to jak zwykle przyczepię się do okładki. Patrzę na nią, i, cholera — jest całkiem fajna. Dobra jest! W takim razie jednak treść. Uwaga — będzie malutki spoiler! Na początku, bardzo na początku, byłem odrobinę rozczarowany, bo pomysł seryjnego mordercy, który zza kratek ma pomagać w rozwikłaniu kolejnej serii zgonów, które mogą być dziełem jego naśladowcy, jest boleśnie znajomy. „Cisza białego miasta”, „Milczenie owiec” … Szybko mi jednak to rozczarowanie minęło, bo miał ten wątek sens i cel. Za to jeden fragment na stronie 192 czytałem kilka razy i ciągle mi się wydaje, że o dwóch facetach napisano tam oboje! A to jeden z błędów językowych, który powoduje u mnie ból zębów, choć niedawno wszystkie naruszone przez próchnicę zostały przez dentystkę uzdrowione. Tyle kasy, a na zwykłe „oboje” i tak nie wystarczyło. Aby tak nie bolało, założyłem sobie, że mimo wielokrotnego czytania, po prostu nie rozumiem tego fragmentu, bom za głupi. Pomogło. Polecam — działa także na ból dupy.
Wydawnictwo: MUZA SA
Tłumaczenie: Joanna Ostrowska
Tytuł oryginału: El silencio de la ciudad blanca
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.