Pierwsze wrażenia marne. Po kilkunastu stronach zapisuję poniższe.
Może się mylę, bo świata widziałem tyle, co nic. Podróżuję najczęściej do zmyślonych miejsc wewnątrz własnej głowy. Może się mylę co do faktu, ale nie mylę się co do wrażenia które odnoszę, a zdaje mi się, jakby autor w Hiszpanii był bardzo dawno temu i nie zaktualizował jej obrazu pisząc tę książkę. Książka została wydana w 2002 roku, z treści nie wynika, aby akcja działa się wiele lat temu, a jej bohater w jakiejś wiosce widzi jak „lutujący garnki druciarz siedzi na ulicy i wali młotkiem, brzęczą tępo ośle dzwoneczki. Nad wodą, gdzie kobiety piorą bieliznę, jakaś dziewczyna śpiewa monotonnym, donośnym głosem flamenco.” Jak dla mnie to obraz Hiszpanii z początku XX wieku, nie z jego końca.
I te krótkie zdania. Brzmiące prawie jak równoważniki zdań. Może tłumacz zajmował się wcześniej tłumaczeniem instrukcji obsługi sprzętów AGD a nie książek? Sprawdzam, kto tłumaczył. Nie wiem, po co, bo znam raptem dwa, czy trzy nazwiska tłumaczy. Sam przed sobą udaję, że się na tym znam? Zabawne.
Wracam do lektury i jeszcze przed trzydziestą stroną wciągam się w akcję i zaczynam rozumieć sens tej prostoty języka. Pojedyncze, chłodne przymiotniki, rzeczowość, język inżyniera, głównego bohatera i jednocześnie narratora. Okazuje się, że takim językiem można sprawić, że wspomnianego w zaledwie kilku słowach osła zaczynam lubić. Osła! Symboliczne?
Bohater jest inżynierem, specjalistą od aeronautyki, więc rzecz dzieje się całkiem współcześnie. Skąd więc to lutowanie garnków i pranie gaci w strumieniu prze bose kobiety? Czy w Hiszpanii naprawdę to się nadal dzieje? Pretensje ignoranta, że nie wie nic o świecie.
Z każdż stroną coraz bardziej wsiąkam w opowieść, a coraz mniej zauważam technikalia, język, tło kulturowe. Da się widać za pomocą prostych zdań zbudować wiarygodną fabułę, prawdziwe postacie, głębię problemów. Pewnie utonąłbym w historii i nie odłożył książki do samego końca, gdyby nie nawyk obowiązku. Pamiętam to z dzieciństwa, kiedy nie miałem jeszcze takich złych nawyków. A teraz z przyjemnością zadzierzgnąłem przerywaną bliskość z prozą Whartona. Ostatnią, którą stworzył.
Tłumaczenie: Zbigniew Batko
Wydawnictwo: Rebis
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.