Już tytuł anonsuje zawartość. Nie mogę sobie przypomnieć tytułu bardziej adekwatnego. Ta książka to reczytal słowotwórstwa, ogród zabaw słowem, oznaczony tabliczką „tylko dla dorosłych”. Czynności intymne, czasami wulgarnymi słowy opisuje tak subtelnie, że, choć zazwyczaj mnie nie rażą, to nie tym razem.
Czarne znaczki na białym tle tworzą słowa. Czerń to brak światła, biel to wszystkie kolory jednocześnie. Fizyka. Kuczok tym razem to z bieli pomiędzy literami wydobywa feerię barw znaczeń. Jak pryzmat rozdziela światło pomiędzy literami na poszczególne kolory. Pokazuje piękno i urok tego, co jest pomiędzy słowami. Nie tylko jednak, bo czarna pustka liter, przez autora ukształtowana na nowo, uwodzi. A może przez autora ukształtowana, na nowo uwodzi. Jedno i drugie zapewne.
Czytanie tego dzieła to jak pałaszowanie ulubionego ciasta i znajdowanie w każdym kęsie rodzynka. Jadalnej perły, wzmagającej apetyt. Pigułki zachwytu. Aż wstyd o tym pisać językiem własnym. Ułomnym, pospolitym, płaskim i płytkim. Czy w ten sposób ubliżam językowi książki? Kalam go? Miotam się pomiędzy satysfakcją i dumą z tego, że dostrzegam te językowe figle a smutkiem na myśl o tych, których nie potrafię dostrzec i docenić.
Miałem przerwę od Kuczoka. W głowie tliło mi się wspomnienie języka, jakim się posługuje. Coraz bledsze, coraz mniej prawdziwe, omal nie zacząłem wątpić w jego prawdziwość. Kiedy otworzyłem przesyłkę z książką, przeczytałem tytuł, opis na okładce, wzdrygnąłem się. Nie tę książkę chciałem zmówić. Pomyłka. Ta, to zdaje się jakieś sprośne grafomaństwo dla pieniędzy. I dlatego odleżała, a właściwie odstała, za karę, kilka tygodni na półce. A teraz wziąłem ją do ręki dla odmiany po ciężkich, choć tylko popularnonaukowych ostatnich czytaniach.
Już po pierwszych stronach otwarły mi się w głowie wrota percepcji, wróciła pamięć pisarskiego kunsztu Kuczoka. Przypomniałem swój zachwyt sprzed lat. Zobaczyłem, jak stoi pomiędzy Iwaszkiewiczem a Dygatem. Bez prostych sztuczek dynamika fabuły się zmienia, tempo opowiadania reguluje się swobodnie zależnie od zdarzeń. W każdym akapicie przynajmniej jedna perełka. Zabawy słowem, wieloznaczeniami, przeinaczeniami, niedopowiedzeniami i jednoznacznością tam, gdzie zwykle wstydzimy się mówić.
Zachwytów mych mógłbym opisać tu jeszcze wiele, ale krępuję się trochę nadużywać tego samego narzędzia, co podziwiany tu autor. Forma w formie. Epistolografia, przepraszam epizdolografia wpleciona w klasyczny, wręcz sprzed stu lat styl narracji. I niech to słowo będzie jedynym przykładem, który przytoczę. Choć relatywnie mało wyrafinowany, to żal mi cytować cokolwiek więcej, by nie odbierać choć krztyny przyjemności z czytania „Wypisów z ksiąg nieczystych”.
Wbrew pozorom „Obscenariusz” to świetne, może nawet wielkie pisarstwo. Aż mi wstyd, że pomyślałem, co pomyślałem, kiedy książka do mnie dotarła. Panie Kuczok, z przeprosinami i szacunkiem kłaniam się w pas, opuszczając skromnie i ufnie oczy. Unoszę się szybko tylko dlatego, że zbyt długo zgięty mógłbym się już nie wyprostować. Lumbago bywa bezwzględne.
Wydawnictwo: W.A.B.
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.