Ostatnio od kilku mądrych osób usłyszałem opinię, że jestem idealistą. Ludzie wygadują różne głupoty, ludzie często wygadują głupoty. A wtedy, jeśli nie chcemy być asocjalni, musimy uważać, nawet milcząc, aby mową ciała, czy wyrazem twarzy nie okazać pogardy, którą czujemy dla tej głupoty. Są jednak ludzie, nad których słowami nie należy przechodzić bezrefleksyjnie, bo to właśnie byłoby oczywistą głupotą. Z takim akurat przypadkiem mamy tu do czynienia.
Do słowa idealizm mam stosunek ambiwalentny, bo poza pozytywnymi znaczeniami niesie ze sobą jakieś podejrzenie naiwności, niedojrzałości, dziecięcego nierozumienia świata. A ja już od dawna jestem dorosły. Nie ma chyba jednak co się opierać, tylko trzeba ustalić jakieś sensowne zasady koegzystencji. Trzeba, bo całkowite porzucenie idealizmu to wdepnięcie obiema nogami w jakiś chory konformizm. To zgoda na zło. Zło moralne i zło w innych normatywach. To przyzwolenie na fuszerkę, czyli złe wykonywanie tego, czy tamtego. To akceptacja bylejakości, wygodnictwa, oszustwa, mierności, codziennego absolutyzmu i innych paskudnych zjawisk.
Do bycia przyzwoitym odrobina idealizmu jest zwyczajnie niezbędna. Jak jednak ustalić, ile to jest ta odrobina? Kiedy jest niewystarczająca, a kiedy przesadna? Masz babo placek — znowu jestem w kropce. Zaakceptowałem, że jestem idealistą i co dalej? Ile sobie odpuścić? A może nie warto odpuszczać? Może jakoś dociągnę do swego końca bez konieczności zmiany?
Powiadają, że myślenie ma przyszłość, ale moje myślenie to pieprzona pętla czasu. Gówniane jakieś to moje myślenie.
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.