Jestem grzecznym chłopczykiem i do doktora chodzę zawsze, kiedy mogę. A mogę wtedy, kiedy przyjeżdża na naszą prowincję. W sobotni wieczór byłem u Dra Misia, który przyjmował w ECK-u. Mam zresztą u niego już założoną kartę, bo pierwszą wizytę miałem sześć lat temu w „Ogródku pod Jabłoniami” nad Nettą w Augustowie.
Bilet kupiony, oglądam go, a nawet czytam, bo mam taką ułomność charakteru, że czytam, jeśli coś jest napisane. I przeczytuję, że kupiłem miejsca w biznes klasie: siedzące! Nie numerowane co prawda, ale siedzące. Dziwne trochę, bo w poczekalni u tego dra spodziewałbym się raczej wyłącznie stojących. Inteligentnie więc domniemywam, że to tylko kwestia ograniczeń systemu sprzedaży internetowej. Mijam panów z ochrony i widzę salę pełną krzeseł. Kolejny raz okazało się, że ta moja inteligencja to taka e-inteligencja, twór wirtualny, niby jest, a jednak realnie to jej nie ma. Z meblowego szoku aż zapomniałem kurtki oddać do szatni.
Pierwszy rząd cały już niestety obsadzony. Pierwszy rząd to zawsze najlepsze miejsca, bo można nogi wyciągnąć. Dla wygody albo z nudów — zależnie od rozwoju sytuacji. Sadowię się więc w drugim, obok przejścia — taki ersatz wygody i szansa na to, aby komuś nogę podstawić, niby niechcący.
Standardowe spóźnienie — akademicki kwadrans, czyli jakieś półgodziny, przyjąłem ze spokojem zupełnie niepodobnym do mnie, pieniacza. Wreszcie na scenę wyszedł zespół. Gapię się, liczę na palcach lewej ręki: pięć, a powinno być sześć! Liczę na palcach prawej ręki, bo może lewa zepsuta: pięć! Kogoś brakuje. I wtedy wchodzi gwiazda, lider, wokalista — acha, stopniowanie napięcia, show taki mamy.
Spóźniony Arkadiusz Jakubik, bo o nim mowa, od razu wyjaśnił, że oto mamy przed sobą grupę alkoholików. To tłumaczy spóźnienie i brak synchronizacji na wejściu. Wybaczam wspaniałomyślnie, bo zapunktował mocno opowiastkami pomiędzy utworami. Mówił sporo, na szczęście nie aż tyle, co Tom Waits, który potrafi przegadać większość koncertu. Dr Misio tylko wprowadzał nas w utwory, co czasami było nie do przecenienia. Większość utworów dobrze znam, bo zespół jest mi bliski od pierwszej płyty, ale opowieść o dwóch głowach z ostatniej płyty (Strach XXI Wieku) była przednia. Kiedy zaczął się utwór, rżałem jak durny, mając w pamięci wstęp, który właśnie usłyszałem.
Dr Misio to mocna, energetyczna muzyka rockowa, nawet jeśli czasem instrumentarium jest dziwne i słuchanie jej z dupą na krześle to trochę nieporozumienie. Przez kilka pierwszych kawałków lider próbował zaangażować publiczność, skłonić do porzucenia stołków i ruszenia pod scenę. Ludzie stopniowo dawali się przekonać i coraz mniej widziałem, bo zaczęli mi zasłaniać ci, co już wyleźli. Ja siedziałem, bo z przekory nie stosuję się do takich nawoływań. Z wykonywaniem rozkazów mam zresztą problem większy. Słucham się właściwie tylko pani doktor, kiedy w stylowych cielistych lateksowych rękawiczkach, mówi: „proszę się pochylić, złapać za kostki i rozewrzeć pośladki”, albo mundurowych, kiedy z dłonią na kolbie komunikują grzecznie: „Gleba! Twarzą do ziemi! Ręce za głowę!”.
Ruszyłem się dopiero wtedy, kiedy obok mnie przemknął w drodze pod scenę jakiś staruszek podpierający się balkonikiem. Już czas. - pomyślałem i w mniej niż trzydzieści sekund dognałem gościa. Spociłem się tą pogonią jak mysz, więc zdjąłem kurtkę. Właśnie leciał Hipster1 i trochę mi ta kurtka przeszkadzała w klaskaniu, więc powiesiłem ją dziadkowi na poręczy balkoniku.
I to był, jak się później okazało, błąd. Po kilku wstępach do kultowego już Pogo2 Jakubikowi udało się zachęcić nas do zdjęcia koszulek (moja już dawno poniewierała się gdzieś pod nogami) i kiedy wreszcie uznał, że jesteśmy gotowi do pełnej wersji, to zaczęło się szaleństwo. Okazało się, że choć kawał ze mnie chłopa, to zwinność mego prawie czterdziestopięciokilowego ciała nie wystarcza, aby długo utrzymać się na nogach i padłem gdzieś w środku tłumu. Turlałem się, zwijałem, prostowałem, unosiłem, kucałem, upadałem, turlałem, unosiłem, upadałem, robiłem „żółwia", „fiflaka", znowu upadałem i tak przez kolejne długie sekundy. Wreszcie poczułem, że trzymam w dłoniach laskę. Nie to, żebym z jakąś kobietą się tam kotłował, mam na myśli taką laskę do popierania się, nóżkę od balonika na przykład. Korzystając z okazji, wdrapałem się po niej i dopiero w pionie zorientowałem się, że chwytając tę laskę, pozbawiłem wsparcia jakąś babinkę. Nie była na mnie zła, podskakiwała i śpiewała właśnie: „pogotowie już jedzie i wszystko będzie dobrze” i nawet nie zauważyła, że nie ma laski. Cud. Rozejrzałem się, szukając drogi ucieczki i zobaczyłem dziadka, który podskakiwał, trzymając nad głową balkonik. Wieczór cudów. Dr Misio leczy jak Kaszpirowski — słowem. O czym zresztą wspomina w Końcu lata3.
Niestety, Dr Misio może i leczył dusze, jednak wzgardzony Mr Huj4 sprawił, że tak koszulka, którą sam porzuciłem, jak i kurtka, która miała bezpiecznie wisieć na balkoniku, zostały mocno sponiewierane i strzępów, które z nich pozostały nie ma sensu nawet zabierać ze sobą. Po Polakach5 zagranych i zaśpiewanych na bis, półnagi wyszedłem z sali widowiskowej Ełckiego Centrum Kultury. A tam, przed wejściem czekał już na mnie patrol Obywatelskiej Straży Moralności. Otoczyli mnie i dukają: „no, no, jak to, no”. Wreszcie któremuś udało się sklecić dwa zdania: „To niemoralne. Proszę się natychmiast ubrać!”.
- W co? - pytam spokojnie, a któryś wyjmuje zza pazuchy jakiś brudny koc i próbuje mnie nim owinąć.
Wypiąłem swoją cherlawą klatę na deszcz, nabuzowany jeszcze jestem po koncercie, bojowo nastawiony kontestator starego porządku, spóźniony hippis.
- Precz mi z tym! - odmawiam grzecznie i rozglądam się uważnie po twarzach. Rozpoznaję niektóre z mediów, inne z plotek.
- Ty! - mówię wskazując palcem - Jesteś potrójnym kościelnym rozwodnikiem! Ty - wskazuję kolejnego - masz założoną niebieską kartę, bo lejesz żonę i dzieci! A ty - tu napatoczyła się kobieta - wygnałaś z domu córkę, bo zaszła w ciążę bez ślubu. Na mróz, w lutym! - zmyślam już, bo nie mam pamięci do twarzy. - A ty ukradłeś jego pieniądze. - wskazówka mego palca wędruje od jednego do drugiego.
- Nieprawda! - zaczynają się oburzać. Słusznie, bo to wszystko bzdury. Strzelam na oślep, a ich Pan Bóg te kule nosi, jak chce.
- On mi powiedział! - jątrzę dalej - Spytaj ją!
I wystarczy. Teraz drą koty między sobą, a ja mogę spokojnie odejść.
Cudny wieczór. Świetna muzyka i słowa, które mają sens, co wcale nie jest takie oczywiste. Wiem, co mówię, bo słucham słów piosenek.
1 https://www.youtube.com/watch?v=EJdUEGldK_4
2 https://www.youtube.com/watch?v=j-LUqYWXAe0
3 https://www.youtube.com/watch?v=CXMJYLdRXdA
4 Zespół mógł tak się nazywać, bo nazwa pochodzi z piosenki z pierwszej płyty ”Młodzi”. Tej piosenki: https://www.youtube.com/watch?v=NbTkXjC1zvE
5 https://www.youtube.com/watch?v=I27CTpvPV6U
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.