Zdradzę od razu — nie znam odpowiedzi na pytanie z tytułu. Mnie się z jakiegoś powodu upiekło. Zacznę jednak od początku, bo na początku był jazz.
Choć świat dąży do chaosu, to ja, z uporem kretyna nierozumiejącego entropii, próbuję uporządkować ten jego fragmencik, który dotyka mnie osobiście. Podejmuję nieskuteczne, pozbawione szans na powodzenie działania celem przywrócenie równowagi. I kto wie, czy jednak nie dlatego świat nadal istnieje?
Z jazzem, takim nowoczesnym, niespecjalnie mi po drodze. Nie rozumiem go, nie porusza niczego we mnie. Zazwyczaj. Tym razem było inaczej. Już od drugiego utworu wpadłem w tę muzykę zupełnie. Stężałem, zamarłem, zastygłem, zastrzygłem tylko uszami.
Jestem grzecznym chłopczykiem i do doktora chodzę zawsze, kiedy mogę. A mogę wtedy, kiedy przyjeżdża na naszą prowincję. W sobotni wieczór byłem u Dra Misia, który przyjmował w ECK-u. Mam zresztą u niego już założoną kartę, bo pierwszą wizytę miałem sześć lat temu w „Ogródku pod Jabłoniami” nad Nettą w Augustowie.
Człowiek planuje sobie wyjście na koncert, a kiedy zbliża się już pora, żeby zacząć do wyjścia gotować, spostrzega, że leży na kozetce zwinięty w kłębek nieomal. Wokół brzmią drażniące dźwięki: a to ktoś coś piłuje, inny ktoś trąbi, jakiś zachrypnięty głos w sypialni przeklina po niemiecku, własny pies szczeka, jak durny, ktoś rwie chwasty za płotem, aż trzeszczy. Głowa wciśnięta w poduszki, otoczona ramionami, uszy zasłonięte atrapami bicepsów i to nieznośne poczucie zazdrości: ślimaki to mają dobrze, jeden skurcz i w azylu, cisza, i święty spokój. A tu nic się nie chce. Znużony człowiek leży i czeka, a takie nierobienie niczego też jest strasznie męczące. Dlaczego więc nie zrobić czegoś, może da się przy tym czymś odpocząć?
Dokonałem niemożliwego. Premiera, a właściwe jedyny w takiej obsadzie spektakl „Nowy Głos: L.E.M.” miał się zacząć o osiemnastej, a darmowe wejściówki miały być wydawane od piętnastej. Pędząc na złamanie karku i przegrzanie silniczka mego czterokołowego bombelka, łamiąc wszelkie przepisy, z wprawą omijając zakonnice na pasach, pięć minut po piętnastej stałem przed kasą i wyciągałem rękę po kwitek upoważniający do wejścia.
Koncert jazzowy nie przyciąga oczywiście nieprzebranych tłumów, bo to chyba ciągle jest ten rodzaj muzyki, który ma łatkę trudnej, elitarnej. Taki mamy gust muzyczny, jak i świadomość obywatelską — i jedno i drugie pełne łat. Dziurawy naród. Na Zenka pewnie przyszłyby tłumy. Ma to swoje plusy, bo przyszli ludzie, którzy, w przeciwieństwie do mnie, wiedzieli, kiedy klaskać w trakcie utworu. Mnie śmiałości brakuje, aby zagłuszać dźwięki, które generują artyści i klaszczę dopiero wtedy, kiedy ucichnie echo ostatniej nuty.
Szedłem na ten film bez wielkich oczekiwań, spodziewałem się czegoś najwyżej przeciętnego. Powody? Funkcję reżysera pełnił Maciej Kawulski, czyli współwłaściciel KSW, jednym z aktorów Mamed Khalidow - świetny zawodnik, ale czy aktor? Kategoria filmu, czyli film o sportach walki. Zazwyczaj ta sama fabuła, a przyjemność oglądania wynika tylko z tego, co daje dobra “hollywódzka” realizacja. A tu mamy film polski… Cieszyłem się natomiast na ekranowe spotkanie z Erykiem Lubosem, którego lubię i cenię.
Poszedłem z dziewczynami na balet. Po gorączkowych przedświątecznych przygotowaniach zmęczony i niewyspany. Chyba się domyślacie, co wisi w powietrzu?
Ukultarlniamy, ukulturniamamy, ukultu… odchamiamy się ostatnio dość często*, a z początkiem grudnia padło na Czesława, który śpiewa. Nie był sam, ale z przyjaciółmi, jak sam o nich mówi. Z dwoma Duńczykami. I zaśpiewał. Nie tylko dla mnie, bo i dla prawie pięciuset innych osób, ale dla mnie też.
W zasadzie to po prostu wystawa zdjęć. Ze względu na temat anonsowana była jednak jako coś większego, głębszego, wartościowszego. Jakby sama wystawa to za mało. Traktuję tego typu teksty z rezerwą i dystansem, bo zwykle na kilometr śmierdzą ideologią dorabianą do prostych spraw. Rozumiem pobudki i potrzebę, ale taki mam feler, że skoro węch słaby, to węszę intelektualnie. Erzac węchowy taki. Tym razem szybko zostałem ustawiony do pionu.
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.