Ian McEwan to mój supermarketowy autor. Na zakupach spożywczych trudno mi się oprzeć, by nie zerknąć na półkę, czy kosz z książkami. Większość z nich to jakieś szmiry, marne czytadła, ale przekonałem się, że trafiają się też książki takie, które po prostu nie były mocno promowane, albo z jakiegoś innego powodu nie potrafiły przyciągnąć większego grona polskich czytelników. Kilkakrotnie zdarzyło mi się kupić coś kompletnie nieznanego, co okazało się dobre i coś popularnego, co okazało się pomyłką. O McEwanie nigdy nie słyszałem, ale z jakiejś przyczyny, prawdopodobnie z powodu opisu na okładce, kiedyś kupiłem jego książkę.
To była “Sobota”. Zachwyciłem się, zapamiętałem nazwisko autora i niedawno skusiłem na „Dziecko w czasie”. I spotkało mnie lekkie rozczarowanie. Prawdopodobnie z powodu porównań z „Sobotą”, a raczej z pamięcią mego zachwytu nad tamtą lekturą. Autor, to, jak piszą na okładce, „jeden z najwybitniejszych współczesnych brytyjskich pisarzy”. Pewnie mają rację. Skąd mam wiedzieć?
Mój stosunek do dzieci nie jest “„zbyt” nabożny, więc może dlatego nie wciągała mnie zbytnio sama akcja. Nijak nie mogłem się wczuć w bohaterów. Potrafiłem ich jedynie zrozumieć, a to dzięki doskonałemu przedstawieniu tego, co dzieje się w ich głowach. McEwan to mistrz introspekcji psychiki swoich postaci. Wyrafinowanej, głębokiej, niepokojącej. Tym razem wszystko zamoczone niestety było w jakiejś mistycznej, niewiarygodnej dla mnie koncepcji czasu, dziwacznie abstrakcyjnych więzi międzyludzkich. Biorę jednak pod uwagę to, że jestem zwyczajnie za głupi, żeby to zrozumieć, więc nie będę dłużej narzekał.
Wygórowane oczekiwania mogą zniekształcić obraz. A gdy patrzę na nią po odłożeniu na bok pryzmatu z “Sobotą”, to widzę, że niezła to książka, która pod koniec nawet potrafiła mnie zaskoczyć i tak przyspieszyła z akcją, że gotów byłem zarwać noc, aby czytać dalej. Stare me oczy się jednak na szczęście zbuntowały i ostatnie sześć stron przeczytałem rano. Było warto.
Tłumaczenie: Marek Fedyszak
Wydawnictwo: Albatros
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.