Już pierwsze dwadzieścia, trzydzieści stron powala na kolana, szokuje i przeraża. Gdybym był narodowo-bogo-honoro-ojczyźnianym prawdziwym Polakiem, to wściekłbym się. Co za stek kłamstw i oszczerstw!? Problem w tym, że to nie kłamstwa. To udokumentowane fakty. Miejsca, daty, nazwiska, źródła. To cholernie trudna, bolesna, napawająca wstrętem i grozą prawda o naszych przodkach, a więc poniekąd i o nas samych. To historie z Wąsosza, Radziłowa, Szczuczyna, Grajewa, Rajgrodu, Jedwabnego, Bzury i paru innych miejsc z okolicy. Mojej okolicy, bo ja jestem właśnie stąd, widziałem w książce znajome nazwiska.
Umysłowy refluks. Osobisty magazyn zbłąkanych myśli, wypluwek z mniemaniami, drzazg spośród zwojów, niespodziewanych zapisków i notatków. Tak widzę i słyszę (więcej zmysłów nie pamiętam) świat. Nie twierdzę, że świat taki właśnie jest, nie twierdzę, że mam rację. Dlaczego jednak miałbym zawsze zakładać, że jej nie mam? Jest to przecie racja na miarę moich możliwości i jedyna, jaką mam. We łbie. Moja mała dzielna racja wśród wielkich kiełbi.